Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1129

Ta strona została skorygowana.

W końcu alei na prawo wznosił się domek.
Światło błyszczało w jednem z okien parterowych, lecz białe zapuszczone firanki nie dały nic wewnątrz rozeznać.
— To tu... — szepnęła Joanna, powstrzymując gwałtowne uderzenia serca. Tu to ukryli się oni... W jaki sposób ich podejść?
Ręka jej machinalnie dotknęła zamku, a za poruszeniem drzwi, które nie były zamknięte, zcicha się otwarły.
Joanna weszła do ogrodu, z nadmiaru jednak wzruszenia nogi gięły się pod nią, musiała zatrzymać się na kilka, sekund, dla pochwycenia oddechu.
Nakoniec zwolna i lekko, tłumiąc odgłos kroków, zbliżyła się ku domkowi, a stanąwszy przy oświetlonem oknie, wsparła twarz o szybę.
Szpara pomiędzy dwiema źle złączonemi firankami patrzeć jej dozwoliła. Zadrżała nieszczęśliwa i w tył cofnęła się nagle na widok Pawła Béraud z Wiktoryną.
Dobywszy natenczas rewolwer, kupiony przy wyjeździe z Paryża, odciągnęła kurek. Pozostawało jej tylko nacisnąć cyngiel, by śmierć w piorunujący sposób wybiegła z tej rury żelaznej.
Schowawszy rewolwer do kieszeni, pochyliła się powtórnie nad szybą i nasłuchiwać bacznie poczęła.
Zdawało się jej, że słyszy i rozpoznaje głos Pawła, w czem nie myliła się bynajmniej.
— Tak, moja najdroższa... — mówił on do Wiktoryny. — Odzyskałaś już swe siły, a jeśli dręczą cię, jak mówisz, jakieś smutne przeczucia, możemy opuścić Paryż, wyjechać z Francyi, gdyby było potrzeba. Wyjedziemy do kraju, gdzie nieznani nikomu, będziemy mogli kochać się bez obawy.
Joanna nie słuchała już więcej.
Skoczywszy do drzwi domku, otwarła je silnem pchnięciem ręki i stanęła na środku pokoju.
Podwójny krzyk powitał jej wejście: krzyk osłupienia Pawła i okrzyk przerażenia Wiktoryny.