te wypadki w naszej rodzinie! Możnaby sądzić, iż szatan zajmuje się specyalnie wszystkiem, co dotyczy familii Béraud. Po wdowie Ferron wdowa Perrot; po tych dwóch starych kobietach Loiseau, Wiktoryna i ów łotr, Paweł Béraud, który był przyczyną całego nieszczęścia. Gorzej niż w melodramacie Ambigu. Cóż mówisz na to wszystko, ojcze Cordier?
— Co mówię na to? — odparł irlandczyk naiwnie. — Cóż ja właściwie mam mówić?... Słuchając cię, widzę, żeś zbyt wiele wychylił dzisiaj kieliszków. O jakimże to wspominasz melodramacie?
— O prawdziwym, na nieszczęście, jaki miał miejsce... — odrzekł gałganiarz. — Moja siostra umarła spalona, Eugeniusz Loiseau zabił swą żonę i Pawła Béraud, a następnie sam sobie w skroń strzelił. A to jeszcze nie wszystko... Wczoraj poszedłem na ulicę Lobineau odwiedzić Joannę; gospodyni powiedziała mi, że Lina umarła, a od dnia tego nic nie wiedzą, co się stało z Joanną.
— Tak, to przestraszające... w rzeczy samej...
— Nieprawdaż? Można od tego wszystkiego rozum stracić. Joanna z pewnością w przystępie rozpaczy otruć się musiała.
— Nie chodziłeś do prefektury... na policyę?
— Nie.
— A do morgi?
— Także nie chodziłem. Wszystkiem tem jestem oszołomiony. Nie mam już chęci do niczego, prócz do kilku kropli mego napoju i fajki dla rozerwania myśli.
— Trzeba się jednak krzepić odwagą, mój ojcze Béraud. Masz obowiązek dowiedzenia się o losie Joanny. Powóz mój stoi tuż blisko... Wsiądź zemną, pojedziemy do morgi i prefe-