ktury, mam tam znajomych, przyjaciół. Może zdołamy otrzymać jakie objaśnienia, a potem udamy się razem na obiad.
— Ha! niech i tak będzie... — zawołał gałganiarz. — Rozerwę się trochę. Jakieś czarne myśli oblegają mi duszę. Nawet mój haczyk i kosz od gałganów nie zajmują mnie teraz.
— No... no! przy mnie możesz się podnieść moralnie. Dalej! w drogę zemną, mój stary.
I wsiadłszy wraz z Piotrem Béraud do powozu, Will Scott zawołał na stangreta:
— Do morgi!
Z rozpraw, czynionych w drodze przez gałganiarza, irlandczyk przekonał się, iż starzec ten bardzo podupadł na umyśle. Ciągłe pijaństwo podkopywało jego siły, przyśpieszając koniec pomyślnego dzieła Arnolda Desvignes.
Powóz zatrzymał się przed drzwiami morgi.
Wysiadłszy, obaj tam weszli. Irlandczyk dosięgnął celu.
Béraud, pomimo swego nietrzeźwego stanu, poznał za pierwszym rzutem oka Joannę i według porady Will Scotta, udał się do nadzorcy dla złożenia zeznania, poczem wysłano urzędnika na ulicę Lobineau, by przyprowadził właścicielkę mieszkania. Gdy ta przybywszy, poznała w zmarłej Joannę Desourdy, akt zejścia tejże został natychmiast spisanym. Wierny swej roli filantropa, Wiliam Scott dostarczył pieniędzy na pochowanie utopionej.
— Jest to rzeczywiście bardzo uczciwy człowiek... — pomyślał Béraud. — Któżby to zechciał uczynić?
Wróciwszy do siebie na bulwar szpitala, irlandczyk zastał kilka słów od Arnolda, nakazujących mu oczekiwać nazajutrz rano na przybycie tegoż.
Wspólnik Verrièra, przyszedłszy o godzinie ósmej, dał nowe polecenia swojemu wykonawcy, polecenia, jakie wkrótce poznamy.
We dwadzieścia minut po odejściu Arnolda Wiliam Scott, kompletnie zmieniony, jechał na stacyę liońskiej drogi
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1137
Ta strona została skorygowana.