— No, jakże... zgadzasz się pani? — pytał Agostini.
— Dobrze... — odpowiedziała Melania. — Gotowam sprzedać ostatnia koszulę raczej, niźli dozwolić temu łotrowi zażartować z siebie. Obecnie, jestem pewna, on śmieje się zemnie, lecz zobaczymy! Ten się najlepiej rozśmieje, kto się ostatnim śmiać będzie!
— Zabieraj się więc pani coprędzej — odrzekł włoch. — Mam przyjaciela w Nicei, szczerego przyjaciela... drugiego siebie. Zatelegrafuję do niego, ażeby wyszedł na wasze spotkanie. Zna on was oboje z widzenia i kontent będzie, mogąc wam w czemkolwiek dopomódz.
Tu pożegnawszy się, odszedł, podczas gdy Melania wybierała biżuteryę, jaką Fryderyk miał zanieść do lombardu.
W godzinę później ów wybrany jej serca wrócił, przynosząc z sobą tysiąc osiemset franków, jakie zachował w swoim pugilaresie, tłumacząc, iż godność mężczyzny nakazuje mu mieć przy sobie pieniądze.
O w pół do dziesiątej wyruszyli pociągiem do Marsylii.
W dziesięć minut potem Agostini, śledzący ich niepostrzeżenie od rogu ulicy des Monceaux, wysłał telegram do Scotta.
Wskutek to owego telegramu irlandczyk, przedstawiwszy się za agenta paryskiej policyi, ulokował się na stacyi w Nicei, śledząc przybywających.
Pociąg, przybywający z Marsylii, zwolnił bieg; maszyna świsnęła przeraźliwie, wreszcie przystanął.
Zaczęto wysiadać na stacyi w Nicei.
Drzwiczki wagonów otwierały się kolejno.
Wysiadło kilkudziesięciu podróżnych, a między nimi Melania z Fryderykiem Bertin.