— Wistocie, bawi tu jeszcze.
— Będzie grał zapewne w ruletę tego wieczora?
— Jak zwykle, bezwątpienia.
— Jadłeś pan już obiad?
— Tak, przed godziną.
— A zatem przejdźmy się nieco zanim nadejdzie chwila działania.
Tu oba wyszli ze stacyi Monte-Carlo.
Pozostawiliśmy Melanię z Fryderykiem udających się do restauracji w hotelu Włoskim.
Tak wewnątrz, jak i zewnątrz budynku znajdowało się mnóstwo osób.
Oboje wyżej wspomnieni usiedli przy jednym ze stołów, ustawionych na tarasie, zaledwie się tam jednak umieścili, zbliżył się ku nim jakiś młody mężczyzna, nader elegancko ubrany, jak się zdawało, reporter jednego z dzienników porannych, zatrzymując się z okrzykiem zdumienia.
— Pani Gauthier... pan Fryderyk... — zawołał. — Otóż niespodziewane spotkanie. Odkądże państwo w Nicei?
Następnie, nie czekając odpowiedzi, ciągnął gadatliwie:
— Ach! nie ambarasujcież się, proszę... Wszak jeszcze podobno nie nastąpiło ostateczne zerwanie stosunków z tym biednym de Nerveyem. Źle z nim... źle bardzo... Kaszle nieborak coraz gwałtowniej. Nie ręczyłbym, czy miesiąc przetrzyma przy takiem życiu, jakie tu prowadzi. Zadziwia państwa być może moje z wami spotkanie? Nie znacie mnie prawie, lecz ja was znam, jak wszystkich wogóle. Zbieram do dziennika mego notatki na wszystkich stacjach nadbrzeżnych. Nicea, Monaco, Monte-Carlo, Mentona, to główne me źródła.
Zebrawszy nieco plotek, ekspedyuję je na gorąco. Dwieście wierszy do numeru po jednym franku, a dziesięć luidorów dziennego wydatku! Wystarczyłoby to może jeszcze, gdybym nie przegrywał trzeciej części w ruletę... Ale co począć? ruleta jak czarodziejka, nęci nas ku sobie! A zatem zerwałaś pani stosunki z de Nerweyem?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1153
Ta strona została skorygowana.