Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1163

Ta strona została skorygowana.

— Czy można, panie, wysłać depeszę do Nicei? — zapytał Will Scott, podchodząc ku niemu.
— W tej chwili niepodobna! — odparł zapytany. — Później nieco... później... po odejściu pociągów.
Irlandczyk zatrzymał się, czekając pod szklannym dachem, wśród tłumu.
Urzędnicy, posłańcy i posługacze różnego rodzaju uwijali się na wsze strony.
Nagle dał się słyszeć krzyk, a potem hałas jakoby ciężkiego upadku.
Latarnik, wszedłszy na drabinkę dla zapalenia gazu, spadł z wysokości piętnastu stóp na dół.
Otoczono go wokoło.
Nieszczęśliwy poruszał się zaledwie, jęcząc boleśnie.
Krew broczyła mu z głowy, zranionej głęboko.
— Co prędzej po doktora!... — wołał naczelnik stacyi. — Przenieść zranionego do sali bagażów.
W czasie spełniania tego rozkazu nastąpiło ogólne zamieszanie.
Posłyszano turkot wagonów i odgłos świstawki pociągu nadchodzącego z Nicei.
Kasyer przy okienku rozdawał jeszcze bilety tłumowi zebranych.
Naczelnik, zająwszy się zranionym, wydał rozkaz uprzątnięcia linii. Burza zbliżała się, hucząc coraz groźniej.

XXII.

Will Scott znajdował się obecnie przy drzwiach pasażerskiej sali. Drgnął nagle, spostrzegłszy przechodzących Melanię, Fryderyka i Jerzego de Nervey. Ten ostatni miał kapelusz spuszczony na oczy dla zakrycia twarzy.
Zobaczywszy złączone razem te trzy osobistości, Will Scott odgadł, co zaszło.