Ów ręczny dzwon, służący do sygnalizowania mechanikowi, stał o kilkanaście kroków dalej na ławce. Scott dobiegł szybko do owej ławki, przesuwając się między podróżnymi, oczekującymi na pociąg z Roquebrun. Chwyciwszy dzwon, poruszył nim zlekka, poczem, położywszy go na ławce, zniknął w tłumie, nie zwróciwszy na siebie uwagi.
Dał się słyszeć przeciągły odgłos świstawki.
Konduktor wygłosił; „W drogę!“
Pociąg wyruszył.
W chwili tej naczelnik stacyi wyszedł z sali bagażów, gdzie złożono ranionego.
— Pociąg odchodzi? — zapytał jednego ze służby.
— Tak, panie naczelniku.
— A czy sygnalizowano do stacyi Roąuebrun?
— Zdaje mi się, że sygnalizowano...
Naczelnik zbladł i zadrżał.
— Zdaje mi się... — odrzekł zaledwie dosłyszanym głosem, a zwróciwszy się do jednego z urzędników, zapytał:
— Kto sygnalizował odejście pociągu?
— Ja nie wiem, panie...
Nadbiegł pomocnik naczelnika.
— Czyś to pan sygnalizował? — rzekł, zwracając się ku niemu.
— Nie, nie ja, panie.
— Boże... mój Boże! — wołał naczelnik z rozpaczą, chwytając się rękoma za głowę. — Wyruszenie pociągu nie zostało sygnalizowanem.
Szmer trwogi i przerażenia przebiegi wśród tłumu.
— Wyjście pociągu nie zostało sygnalizowanem... — powtarzano sobie nawzajem z grozą obawy wobec nieuchronnego niebezpieczeństwa, na jakie narażonym został pociąg, pędzący całą siłą pary.
Burza huczała coraz srożej, głos jednak naczelnika stacyi dominował w tej chwili nad jej hukiem i szumem.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1165
Ta strona została skorygowana.