— Pozwól mi się ubrać... Idziemy!
W pięć minut później wyszli obadwaj.
Forestier wraz ze stangretem i lokajem oczekiwali przy wejściu do zamku z latarniami w ręku.
Zwróciwszy się wszyscy w stronę pawilonu strażnika, znaleźli trupa jego pod dębem.
— Biedny Blancheton! — zawołał z udanem współczuciem Desvignes. — Przepowiedziałem mu to, upominając, ażeby miał się na ostrożności; przeczułem, iż leśni złodzieje strzelać będą do niego, jak do królika. Nikczemni! nie zaniedbali tego uczynić! Bronił się jednak nieborak, bo patrzcie, oto jeden z nabojów lefoszówki tuż przy nim leży wystrzelony.
Ciało zabitego przeniesiono do pawilonu, a następnie powiadomiono o wypadku komisarza policyi w Villiers, który przybył wraz z żandarmami.
Poszukiwania, zarządzone w parku, nie mogły wydać, rzecz naturalna, żadnych rezultatów.
Nazajutrz sąd z Melun zjechał do Malnoue. Rozpoczęto śledztwo przeciwko leśnym złodziejom.
Wiemy, iż było ono daremnem.
Desvignes zaczął oddychać swobodnie. Jeden z jego wspólników zbrodni już nie żył.
Pozostawał teraz jedynie tylko Wiliam Scott.
We dwa dni potem Arnold, pod pozorem załatwienia swych osobistych interesów, pożegnał Verrièra o dziesiątej zrana, a zjadłszy z pośpiechem śniadanie w restauracyi, pojechał fiakrem w stronę ogrodu Botanicznego, zkąd udał się do Will Scotta.
Zastał go w domu.
— Przynoszę ci pozdrowienie od Trilbego — rzekł wchodząc: