Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1176

Ta strona została skorygowana.

— No... jakże się on miewa? — pytał irlandczyk z uśmiechem.
— Doskonale! — odparł Desvignes. — Nudzi się tylko na wsi w samotności. Wzdycha za ukończeniem naszych interesów. Chciałby odpocząć, spokojnie używając majątku.
— Ma słuszność! Życie ludzkie jest krótkiem. Jeżeli się zdołało wygrać wielki los na loteryi hazardu, lepiej zeń korzystać zaraz niż czekać...
— I ja również jestem tego zdania. Wiesz jednak, iż w chwili obecnej niepodobna mi się wam wypłacić w zupełności.
— Wiemy o tem, pryncypale, i zostawimy ci czas potrzebny na to, abyś tylko wydał nam zaraz jakąś ważniejszą zaliczkę, ponieważ dopełniliśmy, co do nas należało.
— To sprawiedliwe, jestem gotów uczynić temu zadość.
— Dobrze... Jakąż więc sumę mógłbyś nam wyliczyć obecnie?
— Oznaczę cyfrę dziś wieczorem.
— Dlaczego wieczorem dopiero? — powtórzył Scott w zadumie.
— Ponieważ Trilby, uwolniwszy się tej nocy na godzinę od swych obowiązków w Malnoue, przybędzie dziś o dziesiątej wieczorem do parku w Saint-Maur, do mego domu przy alei de l’Echo. Przychodzę więc umyślnie, by cię powiadomić, abyś i ty tam przybył. Każdy z nas przyjdzie oddzielnie, z innej strony.
Will Scott, słuchając powyższych wyrazów swego, jak go nazywał, pryncypała, popadł w zadumę.
Desvignes śledził go ukradkiem.
— Ależ... — zapytał nagle irlandczyk — dlaczego oznaczasz tę schadzkę w parku Saint-Maur? Zdaje mi się, iż moglibyśmy się zejść również dobrze w jakiemkolwiek miejscu w Paryżu, bądź w twojem mieszkaniu, albo tu u nas?
Zabójca Edmunda Béraud czytał, jak w księdze otwartej, w myślach swego pomocnika.