Desvignes przystanął, nasłuchując.
Jednocześnie dały się słyszeć przyśpieszone kroki od strony alei de l‘Echo.
Kroki te ucichły przy sztachetach ogrodu, poczem dzwonek zlekka odezwał się przy furtce.
Arnold pospieszył otworzyć.
— Stawiam się ściśle co do minuty na czas oznaczony, jak widzisz, pryncypale... — rzekł Scott.
— Bardziej ściśle, niż Trilby — odpowiedział Desvignes, zamykając furtkę ogrodu.
— Jakto... nie przybył jeszcze?
— Nie... i nic dziwnego, bo wszakże dopiero dziesiąta. Wejdźmy, będziemy oczekiwali na niego, rozmawiając. Powiem ci o pewnej niespodziance, jaką przygotowałem dla ciebie i Trilbego.
— O niespodziance... o jakiej?
— Zobaczysz.
Tu oba weszli do willi, której progu irlandczyk nie przestąpił od owej nocy, w jakiej spełnionem zostało morderstwo.
Pokój, do którego Arnold wprowadził Will Scotta, oświetlonym był wspaniale czterema płonącemi świecami.
— A! jak tu pięknie! — zawołał były klown z cyrku Fernando, spoglądając wokoło siebie.
— Podoba ci się tu?
— Ma się rozumieć.
— Chciałbyś może przepędzać lato w tym domu wraz z Trilbym?
— Ha! nie wiem... — wyszepnął Scott, drapiąc się po uchu.
— Dlaczego się wahasz?
— Może tu duchy pokutują?
— Wstydźże się wierzyć w podobne banialuki. Umarli nie powstają przecież...
— To prawda, lecz zostawiają nieraz po sobie dręczące wspomnienia.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1179
Ta strona została skorygowana.