— Które majątek zaciera w naszej pamięci.
— Na honor! masz słuszność, pryncypale! Nieudana sprawa jedynie zostawia zgryzoty sumienia.
— Przyjąłbyś więc tę willę na własność, gdyby mi przyszedł kaprys podarować ją wam na szpilki, tobie i Trilbemu, w dowód mojej wdzięczności za wasze wierne usługi? Scott spojrzał na mówiącego.
— Żartujesz — odrzekł — pryncypale.
— Przekonam cię natychmiast, że mówię na seryo — odparł Arnold Desvignes. — Zobaczysz, że od pierwszego dnia, gdym was uczynił moimi wspólnikami, myślałem o waszej przyszłości. Siądź i posłuchaj...
Irlandczyk usiadł na wskazanem mu przez Arnolda krześle, przy stole, stojącym na środku pokoju.
Morderca Edmunda Béraud mówił dalej:
— Zaraz ci pokażę dowód...
— Jaki dowód?
— Zobaczysz.
Desvignes wyjął z portfelu akt kupna willi, którego to nabycia, jak sobie przypominamy, dokonał pod nazwiskiem Wiliama Scott, a rozłożywszy na stole ów arkusz stemplowego papieru, rzekł:
— Przeczytaj ten akt z uwagą, a przekonasz się czy z ciebie żartuję.
Były klown z cyrku Fernando zdumionem okiem rzucił na papier, a zdumienie to jego wzrosło tem bardziej, gdy wyczytał na czele aktu te słowa:
„Nabyta przez niżej podpisanego, pana Wiliama Scott, poddanego irlandzkiego, etc. etc.”
Na jego to zatem nazwisko willa kupioną została, wątpić o tem niepodobna mu było.