Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1181

Ta strona została skorygowana.

Widocznie pryncypał był najwspaniałomyślniejszym z ludzi i umiał oddane sobie przysługi szczodrobliwie wynagradzać.
Arnold pochylił się po nad ramieniem swego wspólnika.
— A cóż... przekonałeś się nareszcie? — zapytał i wierzysz teraz, żem od pierwszej chwili myślał o was?
Zagłębiony w czytaniu, Scott odpowiedział twierdzącem skinieniem głowy.
Korzystając z tego, Desvignes wsunąć prawą rękę do kieszeni swego okrycia, zkąd ją następnie wolno wydobył.
Trzymał w niej rewolwer dużego kalibru.
Zbliżywszy lufę do głowy Wiliama Scott, nacisnął cyngiel...
Wybiegł strzał i irlandczyk, jakby piorunem rażony, padł ciężko w tył, wywracając wraz z sobą krzesło, na którem siedział.
Kula, przeszywszy mu czaszkę, wybiegła prawą skronią w pobliżu oka. szpecąc twarz do niepoznania.
Krew płynęła z otwartych ran, zalewając wszystko.
Arnold, pochyliwszy się nad zamordowanym, włożył mu w prawą rękę wystrzelony rewolwer, starając się zacisnąć mu takowy w palcach.
Następnie zaczął przeszukiwać w jego ubraniu. Z jednej kieszeni wydobył pęk kluczów i portfel, który przepatrzył starannie, czy się w nim coś nie znajduje, coby go skompromitować mogło, poczem ów portfel wsunął do kieszeni zabitego, klucze jednakże zabrał.
Spojrzawszy wokoło siebie, wziął kapelusz, skórzaną ręczną torebkę i nie zgasiwszy świec, wyszedł, zamknąwszy drzwi, lecz zostawiając klucze w takowych.
Toż samo uczynił z furtką ogrodową.
Wyjechał do Paryża pociągiem, przechodzącym przez park Saint-Maur o w pół do dwunastej w nocy.
Przybył na samą północ.
O w pół do pierwszej wchodził do mieszkania Scotta od strony bulwaru Szpitala, które otworzył jednym z kluczów,