Urzędnicy wrócili do Paryża. Pozostawało im teraz wezwać spadkobierców Edmunda Bérand.
Milionowa sukcesya otwartą została!
Wiemy już jak strasznym ciosem wiadomość o śmierci Emila Vandame uderzyła w serce Anieli.
Przez cały tydzień dziewczę to zostawało w niebezpieczeństwie utraty życia, młodość nareszcie pokonała złe, a kto wie, czyli owej siły życiowej nie podpierała iskra jakiejś bezwiednie powziętej nadziei.
Gdyby wiadomość, przyniesiona przez Jerzego de Nervey, miała być prawdziwą, gdzież dowód śmierci porucznika? W artykule zamieszczonym w dzienniku? Ależ dzienniki najlepiej nawet poinformowane mylić się mogą. Błąd wcisnąć zdoła się wszędzie.
Owóż ztąd do wniosku, że Vaudame, którego sądzono myć zmarłym, żyje może, do pomienionego przypuszczenia krok jeden, który szybko przestąpiła panna Verrière.
Siostra Marya zrazu podzielała wiarę, a raczej nadzieję swojej kuzynki. Chcąc jednak upewnić się, czyli ta nadzieja spoczywa na jakich pewnych podstawach, udała się do ministeryum wojny, badając, jak na kilka dni przed tem badał o toż samo Arnold Desvignes.
Niestety! odebrała tęż samą co on odpowiedź.
Wiadomość o śmierci porucznika, dotkniętego epidemią, grasującą w Marsylii i Tulonie, nie ulegała zaprzeczeniu.
Postanowiła przeto zakonnica nie pozwalać dłużej łudzić się Anieli. Im bardziej marzenie przedłużać się będzie, mówiła sobie, tem przebudzenie będzie straszliwszem.
— Trzeba się nam wyrzec nadziei, biedne me dziecię... — rzekła, wróciwszy z ministeryum. — Nie zobaczymy już nigdy Emila!