Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1193

Ta strona została skorygowana.

Desvignes powstał.
— W tobie tylko, siostro, mam nadzieję... — rzekł głęboko wzruszony. — Licząc na twoje słowo, odchodzę.
Tu skłoniwszy się obu kobietom, wyszedł.
Aniela drżała, płacząc rzewnemi łzami.
— Czyliż naprawdę, dziecię ukochane — mówiła siostra Marya, biorąc ją w objęcia — czyliż myślałaś o śmierci dla uniknienia tego małżeństwa?
— A! jak dobrze byłoby umrzeć mi teraz!
— Zły czyn nigdy być dobrym nie może, a samobójstwo do rzędu takich należy. Zostań męczennicą raczej, a nie bądź występną! Podtrzyma cię wtedy własne twe sumienie, a jakkolwiekbądź wielkim byłby twój obowiązek do spełnienia, zobaczysz, że nie zbraknie ci siły do niego.
— A zatem idź na śmierć, zawyrokowana! — wyrzekła głucho Aniela. — Masz słuszność, kuzynko... — dodała po chwili. — Na co myśleć o samobójstwie? Śmierć w takiej asystencyi wkrótce nadejdzie. Dziwię się nawet, jakim cudem ja jeszcze żyję? Bóg chce snadź, ażebym żyła, skoro po tylu cierpieniach jeszcze nie umarłam!
Tu biedne dziewczę wybuchnęło płaczem.
Nazajutrz po dniu tym, Verrier przybywszy do biura na ulicę La Peletier, znalazł list od sędziego, prowadzącego śledztwo w sprawie wynikłej w Indyjskim hotelu, w którym to liście wzywał bankiera, aby przybył do pałacu Sprawiedliwości tegoż dnia o godzinie drugiej w południe.
Mimo, iż Verriere przygotowanym był na owo wezwanie do sądu, zadrżał mimowolną obawą.
Czuł, iż czynnie nie należał do zbrodni, dokonanych przez Arnolda Desvignes, niemniej jednak był jego wspólnikiem. W takich warunkach nie mógł z czystem sumieniem, swobodnie stawić się przed obliczem sprawiedliwości.
— Cóż się tu stało? — zapytał Desvignes, spostrzegłszy pomieszanie swojego wspólnika.
Verrièr podał mu list, który Arnold przebiegł oczyma.