Biedne dziewczę zadrżało pod tym uściskiem.
Arnold, ukłoniwszy się, ujął jej rękę na której złożył pocałunek.
Nie usunęła jej panna Verrière, posłuszna zleceniom zakonnicy, starając się pokryć o ile zdołała wstręt, jaki czuła dla tego człowieka.
— Jeszcze pięć dni oczekiwania — wyszepnął z cicha nikczemnik — szósty dzień, będzie dla mnie dniem najwyższego szczęścia. Lecz pani jesteś cierpiącą? — dodał, bacznie się w nią wpatrując — twa ręka zlodowaciała!..
— Cierpiącą... nie! — odrzekło dziewczę — lecz smutną, stroskaną.
— Zkąd... o co? — zapytał Verrière.
— Moja kuzynka dziś rano odjechała.
W tych kilku wyrzeczonych krótko przez Anielę wyrazach, Desvignes dosłyszał jakoby dźwięk żałobnego dzwonu, oznajmującego katastrofę.
Przeczucie nieszczęścia nim owładnęło.
— Jakto... siostra Marya wyjechała? — zawołał bankier.
— Tak.
— Gdzie... po co?
— Nie wiem. Wezwana przez Zgromadzenie sióstr Miłosierdzia, odjechać musiała.
— I tak bezzwłocznie... w jednej chwili? — dodał Arnold — wpatrując się badawczo w oblicze panny Verrière.
— W rzeczy samej... to dziwne — rzekł bankier.
— List był krótkim, wzywał ją do domu Zgromadzenia sióstr, bez żadnych objaśnień.
— Lecz w każdym razie będzie pisała do ciebie.
— Przyrzekła mi to i dotrzyma, mam nadzieję.
Oznajmienie, iż obiad na stole, przerwała powyższą rozmowę.
W jadalni nie było już mowy o zakonnicy.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1206
Ta strona została skorygowana.