Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1207

Ta strona została przepisana.

Desvignes, siedział milczący, i nie jadł nic prawie.
Zapytywał z trwogą sam siebie, co w sobie ukrywał ów nagły wyjazd, podobny do ucieczki, i w owej to chwili żałował śmierci Scota i Trilbego.
Ci dwaj jego wspólnicy, rzuceni na ślady siostry Maryi, mogli byli powstrzymać niebezpieczeństwo jakie instyktownie odgadywał.
Nagle, jakaś myśl widocznie przebiegła jego umysł wzburzony, niosąc mu uspokojenie.
Oblicze jego wypogodziło się.
Obiad ukończono w milczeniu.
Po obiedzie, panna Verrière wróciła do swego apartamentu.
Verrière z Arnoldem wypaliwszy cygara wyszli do parku.
— Mój przyjacielu — rzekł Desvignes do swego wspólnika, gdy się znaleźli w pewnej od domu odległości — coś się tu dzieje niezwykłego.
— Chcesz znowu wbić mi gwóźdź w głowę i straszyć mnie — rzekł bankier. — Co się ma dziać? Wyobrażasz sobie to, co nie istnieje.
— Ów nagły wyjazd siostry Maryi niepokoi mnie.
— Dlaczego? Wszakżeś mnie upewnił, że droga jest wolną, stoi przed nami otworem bez żadnej przeszkody.
— Tak... powiedziałem to prawda. Lękam się jednak, czym się nie omylił? Mam przekonanie, iż w chwili tej grozi nam jakieś niebezpieczeństwo... niebezpieczeństwo, jakiego nie przewidziałem, którego nie znam, lecz wiem, że ono istnieje. Moje przeczucia mi o tem mówią, a one mnie nigdy jeszcze niezawiodły! Zresztą wiesz dobrze, że jesteśmy zsolidaryzowani wspólnie w tej sprawie... W razie wykrycia, mnie czeka rusztowanie i topór gilotyny, a ciebie galery...
Verrière drżał cały.