Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

tylko, a ręczę słowem, że pan de Verrière odda ci córkę przed dwudziestym pierwszym rokiem jej życia.
— Może to być... lecz...
Tu Vandame zmilkł nagle.
— Lecz co? — pytał jego przyjaciel.
— Lecz rozstrzygnąć rzecz tę bezzwłocznie, jak mówisz, w czasie, gdy mogą nas lada chwila zawezwać na wojnę w głąb wschodu... Nie! blizkość mego odjazdu zaniepokoiłaby pana Verrière i zatrwożyła Anielę.
— W tym razie masz słuszność... przyznaję.
— Potwierdzasz więc, że chwila źle byłaby na to wybraną?...
— Tak... w rzeczy samej... Myśleć o zaślubinach z wdowieństwem w perspektywie, z wdowieństwem przypuszczalnem w każdym razie, byłoby rzeczą niekoniecznie przyjemną. Nie czyń więc, według mego zdania oficyalnych oświadczyn, nic jednak nie przeszkadza ci upewnić się, czy jesteś kochanym przez pannę Verrière? Wachając się w tym razie, zostawiasz wolne miejsce innemu, co jest niezręcznością z twej strony. Placówka niestrzeżona uważa się za wziętą placówkę, pamiętaj o tem i staraj się przeto przed odjazdem upewnić, czy jesteś więcej niż kuzynem dla swej nadobnej kuzynki.
— Masz słuszność... pójdę za twoją radą — odrzekł Vandame.
Pociąg zatrzymał się na stacyi. Konduktorowie wołali: Vincennes! Vincennes!
Obaj oficerowie wysiedli.
Desvignes, zostawszy sam w wagonie, napisał w konotatniku te słowa:
Vandame, porucznik 7-go pułku artyleryi.
— Ha! — zawołał, zamykając konotatnik — otóż więc rywal! Dobrze o tem wiedzieć... No! zobaczymy, mój panie!... Wyraźnie los mi sprzyja, skoro pozwolił mi spotkać tych obu oficerów w wagonie.
Po kilku minutach pociąg wyruszył w dalszą drogę.