— Desvignes! — zawołał przemysłowiec, zrywając się z krzesła i podając mu rękę z widoczną życzliwością. — Jestem szczęśliwy, że cię widzę!
— A ja, o ileż wdzięczny jestem za pańskie łaskawe dla mnie względy... — odrzekł przybyły. — Po odebraniu pańskiego listu nie mogąc dowiedzieć na miejscu, jechać postanowiłem pomimo, żem jeszcze bardzo słaby.
— Powtarzam ci, o czem pisałem mój chłopcze: twe miejsce jest wolnem, oczekuje ono na ciebie. Czy jednak będziesz miał dość siły do rozpoczęcia zaraz swej pracy?
— Będę pana prosił o udzielenie mi jeszcze ośmiu dni urlopu, dla zupełnego wyzdrowienia.
— Zgoda! A teraz pomówmy z sobą przez chwilę. Tem więcej się cieszę, żeś przybył, ponieważ jest tu ktoś w Plymouth, który mnie żywo interesuje, a którego twój przyjazd szczęśliwym uczyni.
— Ktoś? — powtórzył zdziwiony młodzieniec.
— Tak. Powiedz mi jednak, długo bawiłeś w Tulonie?
— Blisko przez trzy miesiące.
— Spodziewam się, żeś nikogo nie upoważniał do przyjęcia twego nazwiska? Widzę, że moje pytanie mocno cię dziwi. Zaraz zrozumiesz o co chodzi.
Tu Peterson opowiedział zdumionemu słuchaczowi to wszystko, co posłyszał od Misticota o podrobionym Arnoldzie Desrignes.
— Ach! — zawołał młodzieniec, wysłuchawszy opowiadania z oburzeniem. — Jeden tylko nędznik, którego znam, byłby zdolnym do popełnienia tak haniebnego czynu, do przywłaszczenia mego nazwiska, tak jak mnie okradł i sądził, że zabił. Takim zbrodniarzem mógłby być tylko Karol Gèrard, sekretarz Jana Mortimera, bankiera z Londynu i Kalkuty... Ależ on umarł.
— Zkąd wiesz o tem?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1216
Ta strona została skorygowana.