Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1219

Ta strona została przepisana.

— Jesteś na właściwej drodze, bądź pewnym. A teraz chodźmy do owego młodego chłopca, który gorąco pragnie widzieć się z tobą.
— Idźmy.
Misticot jednocześnie odebrał pieniądze i depeszę siostry Maryi.
— Widzisz pan — rzekł do doktora — ile moja obecność jest potrzebną w Paryżu. Ja muszę jechać!
— Jechać... to nie racya — rzekł chirurg — lecz zdrowym przybyć potrzeba. Na co by podróż ta się przydała, gdyby wprost z wagonu przeniesiono cię do łóżka? Przepiszę ci na dziś i na jutro wzmacniające lekarstwo, po użyciu którego, mam nadzieję, iż pojutrze będziesz mógł jechać. Lecz ani dnia wcześniej, pamiętaj!
Nie było rady... poddać się trzeba było.
Tak też Misticot uczynił. Po użyciu lekarstwa uczuł się znacznie silniejszym.
Dzień cały upłynął.
Nazajutrz doktór oświadczył chłopcu, iż wyda mu świadectwo wyjścia ze szpitala, gdy właśnie Peterson z prawdziwym Arnoldem Desvignes, weszli do pokoju.
Misticot już wstał.
Spostrzegłszy wchodzących, wydał okrzyk radości, na widok towarzysza Petersona.
— Pan Arnold Desvignes... — rzekł, idąc na spotkanie inżyniera.
— Pan mnie znasz? — zapytał tenże zdumiony.
— Poznałem pana natychmiast.
— Jakto... czyliż mnie gdzie już widziałeś?
— Pana osobiście, nigdy; lecz pańską fotografię odnalazłem w Blévé, która jest zupełnie do pana podobną, mimo, iż na niej znacznie młodszym jesteś. Bogu niech będą dzięki, że cię przysyła tu do mnie. Pan przybywasz z Tulonu?
— Tak.