Były sekretarz Mortimera siedział pogrążony w zadumie.
Minięto Fontenay pod Bois, następnie Nogent. W pięć minut później zatrzymano się w Joinville-le-Pont.
— Wysiądę tu — rzekł Arnold.
Otworzywszy drzwiczki, wysiadł z wagonu, po oddaniu połowy oddartego biletu konduktorowi, z którego drugą połowę zachował na bezpłatny powrót.
Znając doskonale okolice Paryża, mimo kilkoletniej nieobecności, Desvignes ich położenie zachował w dobrej pamięci. Prócz tego Joinville-le-Pont ze swemi licznemi restauracyami i domami zabaw, było jednem z jego miejsc ulubionych.
Zamiast jednakże udać się w stronę mostu, od którego rozchodzą się dwie drogi: jedna wiodąca do Villiers, druga do Plant-de-Champigny, miejsca pamiętnego w roku ostatniej strasznej wojny z prusakami, szedł gościńcem prowadzącym przed kościół, od którego rozchodzi się on w dwie strony.
Prawa droga prowadzi ku Saint-Maur-les Fosses, lewa to starego Saint-Maur, położonego na wzgórzu, panującem nad Marną, i rozległemi równinami, rozciągającemi się daleko po za rzeką, aż do wsi Champigny i pierwszych domostw du Plant.
Przyszedłszy do miejsca, gdzie się krzyżują dwie drogi, udał się w lewo.
Drogę tą raczej ulicą nazwaćby można, z obu stron bowiem jest ona otoczoną staremi wiejskiemi domami, zamieszkałemi po większej części przez emerytów-pensyonarzy.
Idąc przez czas jakiś tą drogą, Arnold Desvignes zatrzymał się przed sztachetami, po nad któremi widniała tablica z napisem: