mnie, iż nic nie zdoła zwalczyć mej woli. Bądź więc posłuszną, jak dobra córka, to lepiej. Twój opór nic tu nie poradzi... bo wszelki opór ja złamię!
Tu wyszedł, zostawiwszy obezwładnioną Anielę.
— Zaślubić tego człowieka, o którego występku powiadomioną zostałam — mówiła do siebie, odzyskawszy przytomność — ach! nigdy! Byłabym równie podłą, jak on, zgadzając się na noszenie ukradzionego przezeń nazwiska, zabranego we krwi i zbrodni być może! Tak... jeśli zbraknie mi siły do stawienia ojcu oporu, w chwili, gdy wszystko mnie opuści, znajdę odwagę by umrzeć! Jutro żyć przestanę!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nazajutrz, o godzinie szóstej rano, pociągiem, przybywającym z Marsylii do Paryża, przybyła siostra Marya z porucznikiem Vandame.
Oboje wsiedli do powozu i zakonnica rozkazała jechać na ulicę Flechièr.
— Pan Stanisław Dumay już przybył zapewne? — pytała stojącej w bramie odźwiernej.
— Pan Dumay, siostro... — powtórzyła kobieta — nie ma go wcale. Już miesiąc przeszło jak wyjechał i nie wiemy co się z nim stało? Jesteśmy o niego nawet bardzo niespokojni; dobry to bowiem był chłopiec.
— Nie obawiajcie się — odparła zakonnica — otrzymałam od niego list przed kilkoma dniami. Wkrótce powróci do Paryża.
— Nadjedzie lada chwila. Przyjdę tu powtórnie.
— Gdyby przybył, powiem mu, aby zaczekał na ciebie, siostro.
— Dobrze... powiedz mu to, pani.