Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1226

Ta strona została skorygowana.

W salonie zaczęły się dla niej nowe, niewysłowione męczarnie. Trzeba się było uśmiechać do ludzi obcych, nieznanych, odpowiadać na wyrazy, których nie rozumiała prawie.
Zdawało się jej, iż się znajduje w jakimś śnie strasznem, w marzeniu.
Punkt o dziesiątej kamerdyner oznajmił, iż powozy oczekują, by zawieść obecnych do merostwa i kościoła.
Verrière podał rękę swej córce, prowadząc ją pośród grup, zaproszonych gości, za nim szedł jego przyszły zięć, wiodąc żonę jednego ze znakomitych bankierów Paryża i wszyscy za nimi szli ku drzwiom głównego wyjścia.
Drzwi te nagle się otwarły.
Siostra Marya z Emilem Vandame ukazali się w progu.
Krzyk z trojga piersi wybiegł razem.
Okrzyk radości z głębi serca Anieli i dwa krzyki trwogi i przerażenia z ust Verrièra i jego wspólnika.
— Emil! — zawołała Aniela — ty żyjesz?
I padła w objęcia swojej kuzynki.
— Nie spodziewałeś się mnie zobaczyć, mój wuju — mówił oficer artyleryi, podchodząc ku bankierowi. — Nic dziwnego! sądziłeś bowiem, żem umarł, lecz dzięki Bogu żyję i na czas przybywam.
— Na czas? — powtórzył Verrière, zbierając całą przytomność umysłu. Na czas... jakto, powiedz mi, mam rozumieć?
— Bądź spokojnym, mój wuju... — odparł z lekką ironią Vandame — nie przybywam po odbiór przynależnej mi części spadku po Edmundzie Béraud, lecz aby wstrzymać małżeństwo mojej kuzynki, z tym oto człowiekiem.
Tu wskazał ręką na byłego sekretarza z Kalkuty.
Karol Gèrard, a raczej fałszywy Desvignes, odzyskał całą krew zimną.
— Pytam co to znaczy, panie? — zawołał, zbliżając się do Vandame’a. — Zazbyt pan mówisz podniesionym tonem.