O trzydzieści metrów od powyższego ogrodzenia, w zacienionym drzewami ogrodzie, znajdował się dom mieszkalny.
Arnold, zatrzymawszy się, spojrzał wokoło i dostrzegł po lewej stronie obszerny budynek z napisem na frontonie:
Zmarszczył brwi z niezadowoleniem.
— Zabliskie, a bynajmniej niepożądane sąsiedztwo — wyszepnął i poszedł dalej, śledząc wzrokiem spotykane na drodze domostwa.
Przybywszy na plac kościoła Saint-Maur, zwrócił się w ukośną drożynę, również po lewej stronie biegnącą, a zeszedłszy nią na dół po pochyłości wzgórza, znalazł się nad brzegiem Marny, wśród klonów, jesionów i wierzb, ocieniających wybrzeże, nie spotkawszy tu żadnego mieszkalnego domu.
Wyszedł nareszcie na szerszą drogę, nazwaną Aleją Marny, jak wskazywała tabliczka, przybita na jakimś starym murze. Kilka domów przed nim się ukazało; zdawały mu się one jednak za zbyt zbliżonemi ku sobie, by który z nich mógł służyć do zamierzonego przezeń celu.
Druga aleja, wysadzana topolami, ukazała się po prawej. Wiodła ona na stacyę Parc-Saint-Maur, mieszczącą się wśród gęstych zarośli, na wzgórzu.
— Dzikie, odludne miejsce — rzekł Desvignes — jakiego właśnie pragnąłem. Tu trzeba szukać mieszkania.
I nagle na skręcie drugiej alei, przy zetknięciu się z pierwszą, spostrzegł budynek, otoczony wysokim murem.
Sztachety były na zewnątrz, blachą żelazną obite.
Zagłębiony w zieleni drzew i krzewów, ukazał się mały, świeżo wybielony pawilon, pokryty dachówką. Napis na tabliczce oznajmiał, iż co do warunków kupna lub wynajęcia należy zgłosić się do pana Mornas, przedsiębiorcy, zamieszkałego w pobliżu stacyi du Parc-Saint-Maur.