Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

wych powiek, jak dwa rozżarzone węgle. Długie, wychudłe ręce, w których trzymał lampkę naftową, nerwowo mu drżały.
Postawiwszy lampkę na stole, wskazał krzesło przybyłemu, mówiąc:
— Przybywając do mnie o tak spóźnionej porze i bez wąchania po cztery razy we drzwi uderzając, dajesz mi pan do zrozumienia, iż dobrze znasz moje zwyczaje. Zkąd je znasz i kto ci udzielił mój adres? — odpowiedz mi, proszę.
— Nie podoba mi się odpowiedzieć!... — odparł szorstko Desvignes.
— I mnie też zarówno nie podobać się może uczynić dla pana to, o co mnie prosić przychodzisz...
Arnold roześmiał się głośno.
— Nie lękam się tego — odrzekł. A wyjmując z kieszeni pugilares, wypchany pieniędzmi, dodał: — Oto siła, która pokona pański opór w jednej chwili. Znam pana i dobrze znać cię muszę, skoro tu przyszedłem. Zajmij się pan raczej tem, co mnie do ciebie sprowadza, a nie tem, kto mnie do ciebie przysyła.
Na widok grubego pugilaresu, oczy starego wiocha gorączkowo zabłysły.
Desvignes, wyjąwszy bilet bankowy, trzymał go w palcach.
— Ofiaruję panu — rzekł — te oto tysiąc franków, a drugie tyle przy dostarczeniu mi dowodów, jakich od ciebie zażądam. Żadnej więc próżnej dyskusyi... żadnej ciekawości... Moja obecność i zapłata, jaką ci składam, przekonywają, iż mam ufność w tobie... Ufaj mi więc, proszę, nawzajem. Chcesz zarobić dwa tysiące franków... Tak, czy nie?... W dwóch słowach...
— Chcę! — odrzekł Agostini, utkwiwszy wzrok chciwie w połyskującym francuskim banknocie. — Cóż żądasz, abym uczynił?
— Zaraz ci powiem... Siadaj i pisz...