Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

— Tak, właśnie. Jadąc do Parc-Saint-Maur skręcisz powozem w aleę de l’Echo. A teraz, rozłączmy się. Do jutra...
— Do jutra! — Tu Scott wraz z Trilbym odeszli. Arnold udał się ulicą św. Antoniego, gdzie załatwił kilka drobnych sprawunków, poczem wrócił do swego pawilonu na bulwar Beaumarchais’ego, zkąd wyszedł tylko na obiad.
Nazajutrz z porankiem niebo szare, pochmurne, zaciężało ponad Paryżem, i w połączeniu z mgłą gęstą, jaka w pierwszych dniach Maja unosi się z Sekwany, okrywało miasto ciemnościami prawie. Bruk ulic pokrył się tem gęstem i tłustem błotem, niszczącem wszystko na co kolwiek bądź padnie. Wilgoć była przenikającą, a mimo, że deszcz nie padał, krople wody wisiały na gałęziach drzew bulwarów i ogrodów.
O siódmej rano, Desvignes otworzył okiennice w swym pawilonie, wychodzącym na bulwar, i stwierdził naocznie wyż opisany stan atmosfery.
— Otóż pogoda jakiej mi trzeba! — zawołał. — Gdyby potrwało tak do wieczora, los by mi sprzyjał widocznie. Traf staje się moim sprzymierzeńcem. Jeśli dziś plan mi się uda, jutro będę panem świata.
Tu zamknął okno.
W godzinę później, przechodnie znajdujący się na ulicy des Tournelles, na wprost domu M 36, dostrzedz mogli wychodzącego z tegoż domu miejskiego strażnika z kapturem, na czapkę nasuniętym w ten sposób, że całą twarz mu prawie okrywał.
Mgła gęsta, zawieszona po nad Paryżem, rozpraszać się zaczęła: nie było to jednak wskutek działania promieni słonecznych. Słońce nie ukazało się wcale. Gruba osłona chmur nie dozwalała mu słać ziemi światła i ciepła. Drobny deszcz zaczął pokrapywać.
Ów strażnik miejski, w którym zapewne z łatwością czytelnicy odgadli Arnolda Desvignes, szedł ulicą des Tournelles, aż ku Saint-Claude, zkąd zwócił się na bulwar.