— Tak... tak... mój stary! — I o matce Perrot, praczce... twojej i jej ciotce. — Do pioruna! — jeśli ta cała gromada zbierze się na twoje zaślubiny kościół próżnym nie będzie. — Fiu!... fiu... — mówił dalej, pokręcając głową — pan Eugeniusz Loiseau, introligator, i panna Wiktoryna Béraud, kwiaciarka, będą mieli milionerów na swoich godach!... To szyk! A gdzież się odbędzie wasze wesele?
— Nie wiem jeszcze.
— Jakto... dotąd nie ułożyłeś planu?
— Chciałbym ażeby się odbyło w Saint-Mandé, w pobliżu lasku Vincennes, możnaby urządzić przechadzkę pomiędzy śniadaniem i obiadem.
— W Salonie rodzinnym.
— Tak... właśnie.
— A w którym dniu?
— W sobotę, od tej soboty za tydzień.
— Abyś nie miał takiej niepogody jak dzisiejsza.
— Deszczu... naprzykład? Nie! nigdy... Będziemy mieli nad sobą tak błękitne niebo, jak oczy mej narzeczonej... A słońce!... no... zobaczysz!
— Słońce... na twój rozkaz... dla ciebie naprzykład?
— I dla ciebie zarówno, jeżeli zechcesz.
— Jakto dla mnie? — zapytał chłopiec. — Miałżebyś zamiar i mnie zaprosić zarówno?
— Tak... zapraszam cię na wesele. Nie uczynisz nam żadnej różnicy. Jesteś dzielnym chłopakiem, znam cię od dawna. Zapraszam cię więc... uczynisz mi prawdziwą przyjemność, przyjmując moje zaproszenie.
— Lecz... — zaczął Misticot z zakłopotaniem.
— Żadnego lecz... — przerwał introligator. — Znasz mamę Perrot, mą ciotkę, znasz Wiktorynę, moją narzeczoną, znasz kuzynkę Anielę... znajdziesz się więc jak gdyby wśród swoich... Zresztą ot! wiesz... myśl pewna przyszła mi do głowy... Zapraszam cię dla siebie na drużbę...
— Na drużbę... mnie? — zawołał chłopiec zdziwiony.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/149
Ta strona została skorygowana.