Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

paczkę kopert i kilkanaście ćwiartek papieru. Potrzebuję napisać znaczną ilość listów.
— Natychmiast, panie. Czy i lak będzie potrzebnym?
— Ma się rozumieć.
Posługujący wyszedł.
Béraud, zostawszy sam, rzucił się na fotel.
— Niech ich czarci porwą z ich 13-ym numerem — zawołał głośno z gestem gniewu. Od chwili wyjazdu mego z Kalkuty ponure przeczucia ścigać mnie nie przestają, na każdym prawie kroku spotykam prognostyki złowróżbne i jeszcze tu, za mojem przybyciem, dostaje mi się numer tak fatalny! Jakiś głos dziwny, wewnętrzny, szepce mi, aby nie rozpakowywać bagażów i przenieść się do innego hotelu. Przeczucia takie bywają zwykle dobremi... Powinienbym tego posłuchać... W każdym razie przezornie postąpiłem, iż wysiadłszy z wagonu przed mojem tu przybyciem, uczyniłem to, co powinienem był uczynić... Pójdę na śniadanie — dodał po chwili — rozpędzi to może czarne me myśli, a wróciwszy tu, zasiądę do pisania listów.
To mówiąc, Béraud podniósł się, wziął swój podróżny kapelusz i wyszedł z mieszkania zamknąwszy je na klucz za sobą. Udał się do biura hotelu, gdzie owa młoda kobieta, pełniąca obowiązki dozorującej, znajdowała się, a obok niej zebrana służba hotelowa. Wszyscy rozmawiali głośno, z ożywieniem.
Skoro ukazał się Béraut, przerwali nagle pogadankę. Były kupiec dyamentów, położywszy klucz na stole w milczeniu, wyszedł i wsiadł do fiakra, jadąc na ulicę Caumartin.
Hotelowa nadzorczyni wraz z posługującymi odprowadzili go ku wyjściu, wróciwszy dopiero natenczas, gdy zniknął na skręcie ulicy Joubert.