Przybywszy na ulicę Saint Lazare, powóz zwrócił się na lewo, w stronę stacyi Wschodniej drogi żelaznej, lecz zamiast wjechać w dziedziniec tejże, zatrzymał się przed restauracyą Feliksa, na rogu ulicy Amsterdamskiej.
Woźnica pochylił się z kozła ku otwartemu oknu powozu, mówiąc głośno do swego pasażera:
— Tutaj to smakowite mieć pan będziesz śniadanie. Jest to kuchnia wyborowa.
Dosłyszał to Desvignes.
Drzwiczki się nagle otworzyły, kupiec dyamentów wysiadł z powozu.
Mniemany strażnik miejski, nie chcąc być przezeń dostrzeżonym, schronił się szybko pod arkady, okalające dziedziniec stacyjny. Owa przezorność sprowadziła dla czatującego niepomyślne rezultaty, nie dozwalając mu posłyszeć rozmowy prowadzonej przy obliczaniu się z Edmundem Béraud.
Gdyby był posłyszał ów rachunek, zmieniłby był niechybnie wszystkie swe plany.
Podróżny spojrzał na swój kieszonkowy zegarek.
— Obecnie — rzekł — jest trzecia minut pięć... Wziąłem cię o w pół do jedenastej. Ogół wynosi cztery godziny trzydzieści pięć minut.
— Tak... w rzeczy samej — rzekł woźnica.
— Ileż ci przeto winienem?
— Cztery godziny trzydzieści minut, po dwa franki sześćdziesiąt, to wyniesie razem dwanaście franków pięćdziesiąt centymów — odrzekł powożący. — Mój fiakr jest to powóz na cztery osoby, obywatelu, obok tego zabrałem dwa ciężkie twoje bagaże z drogi żelaznej... Niechaj to więc razem uczyni trzynaście franków... Co się zaś tyczy napiwka, to zależy od pańskiej wspaniałomyślności.
— Trzynaście franków... wciąż owa liczba przeklęta!... — mruknął podróżny z gniewem, sięgając do kieszeni. — Czyż ona prześladować mnie nie przestanie?
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/159
Ta strona została skorygowana.