Gérard zabrał się powtórnie do przeglądania listów, powtarzając zcicha.
— Postać pospolita... gminna! Żadnego w twarzy wyrazu... Czoło niskie... najmniejszego blasku w spojrzeniu. Tak... nie swojej to on inteligencyi, lecz szczęściu ślepemu zawdzięcza zdobyte miliony. I podobnie olbrzymi majątek dostał się takiemu zwierzęciu!... To oburzające... niesprawiedliwe!...
Sąd Karola Gérard zbyt był surowym pod względem wewnętrznej wartości i charakteru przybyłego; nie był nim jednak co do strony fizycznej.
Edmund Béraud nie posiadał sympatycznej powierzchowności. Nie będąc brzydkim, nie miał nic jednak w rysach twarzy, czemby mógł zwrócić na siebie uwagę. Zwykła, pospolita jego fizyognomia nie przedstawiała nic indywidualnego, obok czego brakło mu dystynkcyi w zachowaniu się. Należał on do rzędu tych postaci, jakich tysiące spotykamy w świecie, jakby ukutych według jednego wzoru. Wysoki, barczysty, o szeroko rozrosłych ramionach i grubych, wielkich rękach, wogóle źle się przedstawiał. Ów poszukiwacz dyamentów, ten górnik zuchwale odważny, rozpoczął przed kilkoma dniami sześćdziesiąty rok życia. Zwiędła i czarno pokropkowana cera jego twarzy, sprawiała wrażenie pargaminu, tysiącznemi pooranego bruzdami. Krótko przycięte włosy miał jak śnieg białe. Wogóle przedstawiał się o lat dziesięć starszym, niż nim był rzeczywiście.
— Otrzymałem depeszę twoją, kochany klijencie — rzekł Mortimer, wskazując ręką krzesło przybyłemu — oznajmiłeś mi w niej swą bytność, oczekiwałem przeto na ciebie. Pośpieszyłeś się jednak nieco — dodał z uśmiechem; — wizyta twoja oznaczoną mi została o kwandrans na jedenastą, a obecnie jest dopiero dziesiąta minut dziesięć.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/16
Ta strona została skorygowana.
II.