Arnold, spostrzegłszy przez okno swego wspólnika, skinął nań, dając znak ręką, ażeby wyszedł do niego. Trilby wybiegł natychmiast, a połączywszy się z mniemanym strażnikiem miejskim, zapytał:
— Wszystko dobrze idzie?
— Tak — odrzekł Desvignes.
— Cóż teraz mam czynić?
— Śpiesz powiadomić Will Scotta, ażeby powóz wraz z koniem znajdował się punktualnie o siódmej naprzeciw stacyi omnibusów, przy ulicy Magdaleny.
— Będzie.
— Nie zapomnijcie zabrać przedmiotów, o których mówiłem.
— Już są kupione... Scott je umieścił w powozie.
— Idź więc... i pilnujcie się godziny.
— Licz na nas.
Tu obaj się rozdzielili. Arnold poszedł na bulwar, a następnie ulicą Montmartre zaszedł aż do Halles, zkąd udał się do wielkiego składu metalowych wyrobów, znanego w całym Paryżu z legendowego napisu:
Wszedł do owego składu, gdzie dzięki swemu ubiorowi strażnika, mógł kupić, bez zwrócenia na siebie podejrzenia, przyciemnioną latarnię, dwie pary łańcuchów do skrępowania rąk, nazywanych powszechnie w języku gminnym bransoletkami.
Ztamtąd udał się na ulicę Rivoli, aż ku ulicy św. Antoniego i wszedł w des Tournelles, nabywszy po drodze dwie, woskowe świece do wspomnionej latarni i dwa pudełka zapałek.