dla siebie schronienia. Obecnie wracam do siebie... mam wiele do pisania... proszę mi nie przeszkadzać.
I wyszedł z biura, trzasnąwszy drzwiami tak gwałtownie, że aż szyby zabrzękły.
Wbiegłszy do pokoju, dał folgę huczącemu w piersiach wzburzeniu.
— Do kroć tysięcy piorunów:... — krzyknął, uderzając nogą w podłogę — czyliż przybyłem do mego rodzinnego kraju z bogactwem, długoletnią pracą zebranem, dlatego, aby na wstępie doświadczyć tylu przykrości i zuchwalstwa? I wszystko to z przyczyny mego nazwiska, nazwiska powszechnie szanowanego, na którem nie ciąży najmniejsza plama! Ach! źle wybrałem ów Paryż... rozpierzchają się moje marzenia!... A wszystko to z owej przeklętej trzynastki, jaka prześladuje mnie wszędzie.
To mówiąc, Béraud przechadzał się wielkiemi krokami wzdłuż i wszerz pokoju, jak tygrys w klatce zamknięty.
Pięć minut wystarczyło na uśmierzenie w nim tego gwałtownego gniewu. Skoro się uczuł, nie powiemy zupełnie uspokojonym, lecz spokojniejszym nieco, zbliżył się do stołu, na którym wychodząc, zostawił swoją walizkę, a rzuciwszy okiem, przekonał się iż służący hotelowy wypełnił jego rozkazy.
Stał przyniesiony kałamarz, pudełko z papierem listowym i kopertami, pióra, lak do pieczętowania, oraz inne materyały piśmienne.
Usiadłszy przy stole, wyjął z kieszeni portfel i otworzył takowy, a wybrawszy z pomiędzy papierów listę spisanych nazwisk, położył ją z lewej strony siebie, poczem na ćwiartce papieru pisać zaczął.
Pozostawiwszy go przy tej korespondencyi, wróćmy do biura zarządzającej hotelem.
Obaj służący, na hałas zaszłej sprzeczki pomiędzy młodą kobietą a nowoprzybyłym podróżnym, przybiegli do drzwi, słuchając całej rozmowy, a po wyjściu Edmunda Béraud weszli do wnętrza.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/165
Ta strona została skorygowana.