Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

— Czyliż kto widział upór podobny? — skarżyła się panna Eliza. Jakiż to nieznośny człowiek!... czysty niedźwiedź wypuszczony z kniei. Utrzymuje, iż ja mu rzucam obelgę, żądając od niego papierów...
— Tembardziej winnaś je pani otrzymać... — rzekł Ludwik.
— Otrzymać... łatwo to powiedzieć... Lecz jeśli dać ich nie zechce, co począć wtedy? Przyrzekł mi wprawdzie przynieść swój paszport dziś wieczorem, odjeżdżając.
— To próżny wybieg z jego strony — odezwał się drugi z posługujących. — Odjedzie bez dostarczenia papierów, jestem przekonany. Właśnie w tej jego odmowie coś się ukrywa... Od pierwszej chwili, skorom tylko spojrzał na niego, zauważyłem, iż temu człowiekowi źle patrzy z oczu, mówiłem pani o tem... i nie daremnie... Jest to jakieś podejrzane indywiduum. Dałbym chętnie dziesięć sous z mej własnej kieszeni, gdyby inspektor policyi zeszedł dziś dla zrewidowania ksiąg meldunkowych. Przed nim ów ptak wszystko wyśpiewaćby musiał. Zmuszonym byłby złożyć objaśnienia i dowody, jakich pani oddać nie chce.
— Wszystko to jest dziwnie podejrzanem... — rzekł drugi. — Możebym poszedł powiadomić komisarza policyi?
— Nie... nie! — przerwała żywo zarządzająca. — Groziłam ja mu tem wprawdzie, lecz tylko dla postrachu. Komisarz zeszedłby tutaj ze swym sekretarzem i agentami, podobne rzeczy kompromitują zakład hotelowy, niepodobna tego uczynić. Nasz pan gniewałby się o to, ów podróżny wyniesie się od nas dziś wieczorem, albo jutro zrana. Zaczekajmy więc... Zapisze go tymczasowo pod jego nazwiskiem Edmunda Béraud, dodawszy w rubryce uwag, iż z przyczyny, że tylko na kilka godzin przyjechał, nie wymagałam od niego legitymacyjnych dowodów.
— Jak pani chcesz... — odparł posługujący. — Na mnie wypada dyżur tej nocy... Będę czuwał nad trzynastym numerem.