Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

— To niepodobna!...
— Jakto?... Nie jestżeś pan Edmundem Béraud?
Kupiec dyamentów patrzył zdziwiony.
— W rzeczy samej... — odparł po chwili — jestem Edmundem Béraud.
— A zatem z panem rozprawić się nam wypadnie.
I komisarz postąpił kilka kroków naprzód, podczas gdy agent zamykał drzwi od sypialni.
Béraud osłupiały, napróżno zapytywał sam siebie, co mogła znaczyć owa wizyta nieprzewidywana.
— Ponieważ ze mną macie panowie mieć sprawę — rzekł, powtarzając zdanie wygłoszone przez nieznajomego, chciejcie mnie przedewszystkiem objaśnić, o co tu chodzi? Przybyłem do Paryża przed kilkoma godzinami... Nikt, oprócz służby hotelowej, nie wie o mojem przybyciu... Zkąd więc panowie wiedzieć o tem możecie?
Komisarz po raz trzeci odrzucił okrycie, pokazując na sobie szarfę trójkolorową.
Kupiec dyamentów zmarszczył czoło, lecz nie zatrwożył się tem bynajmniej.
— Aha! rozumiem... — zawołał; — skarga zarządzającej hotelem... mogłem się tego spodziewać! Wyobraź pan sobie — mówił dalej — że ta głupia kobieta groziła mi udaniem się do pana z przyczyny, iż odmówiłem jej złożenia moich papierów, żądanych przez nią w sposób, który obraził do żywego mą godność osobistą. Jestem, panie, francuzem, urodzonym w Paryżu. Całe me życie jest nieskalanem pod względem honoru. W takich warunkach nie sądziłem, ażeby francuz, rodowity paryżanin, potrzebował koniecznie składać paszport, pragnąc zamieszkać w rodzinnem swem mieście. Panu jednak jestem gotów go okazać natychmiast, jeżeli tego zażądasz.
— To niepotrzebne... — odparł komisarz — pod tym wzglęgem wiemy, co nam o panu sądzić należy. Wiemy, kto jesteś.,, zkąd przybywasz i gdzie przez długie lata dotąd przebywałeś.
Edmund Béraud patrzył z osłupieniem na mówiącego.