— Niepotrzeba... zabierzemy je do powozu, jaki oczekuje przed domem. — A ta walizka, dodał, wskazując na stojącą na stole, przy którym Béraud pisał swe listy, cóż ona zawiera?
— Moje osobiste i wartościowe papiery.
— Zabrać ją jestem zmuszony.
— Oto są klucze, rzekł kupiec dyamentów, dając pęk takowych komisarzowi.
— Niepotrzeba... odparł tenże, odsuwając je ręką, otrzymałem rozkaz przyaresztowania pana, ale nie polecono mi obchodzić się z nim, jak ze złoczyńcą. Oddasz je pan urzędnikowi, jeśli się o nie zapyta.
— I który po wybadaniu powie mi: „Jesteś pan wolnym“.
— Mam nadzieję...
— Jedźmy więc panie... jedzmy co prędzej!
— Niech zniosą na dół te oba kuferki, ja sam zabiorę tę małą pańską walizkę.
Tu zbliżywszy się do kominka nacisnął dzwonek elektryczny.
W mgnieniu oka dwaj hotelowi służący przybiegli z wzrokiem pałającym ciekawością.
— Pan komisarz przyzywa nas? — zapytali.
— Tak... Weźcie każdy po jednym kuferku, znieście je na dół, i wstawcie w powóz, oczekujący przed bramą.
Służący pospieszyli wykonać rozkazy.
— A teraz proszę, pójdź pan za mną, dodał mężczyzna ów w szarfie, zwracając się ku Edmundowi Béraud.
Kupiec dyamentów ze spuszczoną głową, zamglonemi nawałem myśli oczyma, stał jak w halucynacyj, niewiedząc sam prawie czyli śpi lub czuwa, nie słysząc co się w koło niego dzieje. Komisarz zbliżywszy się, dotknął mu ręką ramienia.
Béraud drgnął nagle, rzuciwszy w około siebie błędnem spojrzeniem, i jak człowiek nagle ze snu zbudzony:
— Co pan chcesz? — zapytał.
— Pójdź pan za mną... powtórzył komisarz.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/179
Ta strona została skorygowana.