Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

Béraud siedział po prawej stronie; komisarz obok niego z lewej; agent zaś, siedząc na przedniej ławeczce wprost kupca dyamentów, objął nogami nogi uwięzionego.
Po otrzymanym rozkazie, woźnica zaciął konia i szybko ruszył z miejsca.
Powóz toczył się ulicą Joubert, następnie przez Chaussée-d’Antin, lecz zamiast skręcić na prawo przez bulwary, którędy wiodła droga do prefektury, zwrócił się na lewo, jadąc ulicą Saint-Lazare, ulicą Lafayet’a, i bulwarem Magenta.
Ulewa się wzmagała. Omnibusy przejeżdżały, napełnione pasażerami. Przechodnie rzadko widzieć się dawali, osłonięci parasolami.
Béraud zasunięty w kąt powozu, jak masa bezwładna, z głową na piersi spuszczoną, zdawał się nic nie widzieć, ni słyszeć. Rozmyślał on o swych przeczuciach tajemniczych, które przed wyjazdem z Kalkuty powiadamiały go o katastrofie, pytając sam siebie z przerażeniem, jak się zakończy ta straszna przygoda, w jaką bezwiednie został wplątanym.
Komisarz z agentem, spoglądali wzajem po sobie, jakoby porozumiewając się spojrzeniami. Oczy tego człowieka iskrzyły pośród ciemności, a dziwny uśmiech, błąkający się na ustach agenta unosił jego zwierzchnią wargę, ukazując z pod niej dwa rzędy białych zębów, jak zęby wilka, czyhającego na zdobycz.
Powóz toczył się wciąż szybko pod potokami deszczu.
Béraud podniósł głowę, i spojrzał na szyby powozu, chcąc dostrzedz w jakim punkcie miasta znajdowali się obecnie, przez zapuszczone jednak na oknach zasłony nic widzieć niemógł.
— Jak prędko staniemy na miejscu? — zapytał.
— Nie zadługo... odrzekł komisarz, bądź pan cierpliwym.
Dziesięć minut tak jeszcze upłynęło. Powóz przebiegł bulwar Magenta, i wjechał w opustoszałe ulice bulwaru Woltera.
Były kupiec dyamentów zagłębił się powtórnie w ponure dumanie.