Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

Gdyby zbrodniarz mógł był dostrzedz ów straszny wyraz wzroku swej ofiary, zadrżałby niezawodnie pomimo swego bezczelnego zuchwalstwa.

XXXIV.

Edmund Béraut nie poruszał się wcale.
— Zabiłby mnie bez wachania... pomyślał. — W jaki sposób bronić się przeciw tym ludziom? — Jak wymknąć się z rąk tych zbrodniarzów?
Pot lodowaty spływał mu po czole.
Arnold ścisnął mu ręce silnie łańcuchami; ich stalowe drobne ogniwa, zaciśnięte około pięści uwięzionego, raniły mu ciało, wywołując krople krwi na powierzchnię skóry.
Oprócz nie wysłowionych cierpień moralnych, boleść fizyczna, jakiej doświadczał nieszczęśliwy, przechodziła jego siły.
Powieki u oczów mu drgały. Jakiś ciemny obłok, zasiany płomienistemi iskrami wzrok mu zasnuwał. Głowa zachwiała mu się na ramionach, osunął się w tył, i zemdlał.
Desvignes, nie spuszczający z oka najmniejszego jego poruszenia, zauważył tę straszną kryzys.
— Omdlał!.. wyszepnął; — otóż czego mi właśnie potrzeba. — I nie zwlekając, wsunął obie ręce w kieszenie zwierzchniego okrycia Edmunda.
Palce jego napotkały portfel. Tego szukał właśnie. Ów portfel w oka mgnieniu z kieszeni zemdlonego przeszedł do jego kieszeni.
Trilby niespostrzegł owych łotrowskich manewrów Arnolda. Z resztą, nie obchodziło go to wiele. Will Scott w milczeniu poganiał konia, i wkrótce przybyli do Vincennes.
Ów zaimprowizowany woźnica znając dobrze okolice Paryża, jechał niezatrzymując się wcale. Przybywszy