Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

trzymasz się... Wysiądę z powozu i będę szedł naprzód, służąc za przewodnika.
Woźnica, posłuszny otrzymanym poleceniom zwrócił na lewo, zwolnił bieg konia, i przystanął we wskazanej odległości.
Upewniwszy się że Edmund Béraud wciąż pozostawał w omdleniu, Desvignes wysiadł z powozu.
— Jedź! — rzekł do Scotta, idąc przed koniem.
Pomimo wolnej jazdy, za kilka, minut przybyli do lasku ciągnącego się po nad brzegiem Marny, a przecinającego aleę de l’Echo.
Arnold usiłował przebić wzrokiem ciemności, spoglądając na prawo i lewo.
Dosięgnęli wreszcie skrętu alei.
— To tu... wyszepnął.
Jednocześnie Tribly wychylił się z powozu, mówiąc:
— Powraca do przytomności...
— Tem lepiej... bo właśnie przybyliśmy, rzekł zbrodniarz, z cicha. — Zejdźcie obadwa.
— A! do kroć tysięcy!... zaklął Scott po angielsku — ów przeklęty deszcz leje bez przerwy, mimo grubego mojego płaszcza, przemokłem do kości!
Tu zszedł z siedzenia.
Trilby nie wychodził z powozu, zajęty czuwaniem nad więźniem który rzeczywiście odzyskawszy przytomność, spoglądał w około siebie wystraszonym wzrokiem
Przez ten czas Desvignes wyjął pęk kluczów z kieszeni, a wybrawszy z nich jeden otwierał furtkę ogrodową willi, przed tygodniem kupionej. Uczyniwszy to, zbliżył się do powozu, wyjął z poza poduszki siedzenia przyciemnioną latarnię, nabytą w przeddzień w składzie pod Wulkanem, zapaliwszy w niej świecę.
— Zgaś latarnie przy powozie... rzekł do Scotta, zapalisz je, gdy odjeżdżać będziecie.
Irlandczyk spełnił polecenie.