łopatę i rydel, które zabrawszy, udał się z niemi nad głęboką jamę w rodzaju przepaści, znajdującą się w końcu ogrodu.
Ów otwór przedstawiał się jakoby krater jakiejś dawnej, opuszczonej kopalni, na w pół zasypanej ziemią. Zbrodniarz zeszedł na dno owej przepaści po wąziuchnej ścieżce, ciągnącej się wpośród zarośli.
W głębi tej jamy leżały kupy kamieni, jakoby do budowli zebrane, porosłe mchem i wybujałą trawą.
Ziemia, rozmoczona deszczem, a ztąd oślizgła, utrudniała zejście, czyniąc je prawie niepodobnem. Morderca spuszczał się zwolna, ponieważ jeden krok nieostrożny groził mu niebezpiecznym upadkiem w głębinę.
Stanął wreszcie na dnie otworu, pod sklepieniem kopalni.
Piwnica ta mogła zawierać około dziesięciu metrów głębokości, szeroka była na pięć metrów, a na trzy wysoka. Z niewielkim trudem i pracą możnaby ją było zamienić na grotę malowniczą.
Bloki skał, ciągnące się przez całą jej długość, tworzyły rodzaj ławek naturalnych.
Zbrodniarz, postawiwszy latarnię na jednym z takich kamiennych odłamów, rzucił na ziemię narzędzia i rozglądać się zaczął we wnętrzu jaskini.
— Tu należy mi kopać,.. — wyszepnął, uderzając nogą o ziemię — mniej tu kamieni, robota będzie łatwiejszą.
I zrzuciwszy z siebie zwierzchnie ubranie, zatopił w grunt rydel. Trafił jednakże na opór, jakiego nie spodziewał się znaleźć.
Być może, iż ów opór pochodził ze zwierzchniego stwardnienia ziemi; przez bezustanne chodzenie po niej robotników, eksploatujących kopalnię, pod tą skorupą grunt może miększym się znajdzie.