Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

Przekonać się o tem należało.
I położywszy rydel, ujął motykę, kopiąc nią silnie.
Pośród milczenia nocy uderzenia te ponuro się rozlegały, zatrzymał się więc po chwili.
— Zbyt wiele hałasu... — rzekł. — Jutro w całej okolicy mówić o tem gotowi i szukać przyczyny tych tajemniczych odgłosów.
Wziął znowu rydel, prowadząc dalej pracę przerwaną.
Kilka kawałów odrzuconej ziemi ułatwiły mu nieco robotę.
Pod zwierzchnią powłoką, jak to przewidział, grunt znacznie był lżejszym, dał się z łatwością unosić.
Morderca przeto kopał gorliwie, używając naprzemian to motyki, to rydla, które teraz nie sprawiały już hałasu i odrzucał ziemię na bok jaskini.
Po całogodzinnej pracy wydrążył otwór na dwa metry głęboki, sześć stop długi, a dwie stopy szeroki.
Był to grób, podobny zupełnie do tych, jakie wykopują na cmentarzach.
Wtedy przystanął, otarł czoło, potem zroszone i usiadł, by spocząć na kamieniu.
Nie zważając na zimno i deszcz, jaki zaczynał padać nanowo, wyszedł po chwili z latarnią w ręku, dążąc w stronę mieszkania.
Chodziło o przeniesienie ciała nieszczęsnej ofiary. Uczynił to bez wzdrygnięcia.
Przyniósłszy nad wykopany grób zamordowanego, ukrył go w jego głębi, zasypując ziemią.
Grudki piasku, pomięszanego z kamieniami, spadały w otchłań, sprawiając łoskot ponury.
W godzinę dół został zrównanym w głębi przepaści.
Wdziawszy natenczas ubranie, morderca zebrał ogrodnicze narzędzia i wyszedł na wyższą część ogrodu, by złożyć je we właściwym budynku, poczem wrócił do mieszkania, zamknąwszy wszystkie drzwi na klucz za sobą.