Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/192

Ta strona została skorygowana.

Otóż nareszcie znalazł się sam!... Nikogo wokoło niego, nikogo!
— No! teraz nikt mi już w świecie milionów wydrzeć nie zdoła! — szepnął ze strasznym uśmiechem. — Zapracowałem na nie... Sprawa była dyabelnie ciężką... Nie jeden byłby cofnął się przed nią!... Tak... niejeden może... lecz nie ja!... Po pracy... zdobycz! Lecz gdzie jest, u czarta, ów czek przeklęty? A... będzie on zapewne w portfelu nieboszczyka Béraud.
I postawiwszy na stole latarnię, zbliżył się do krzesła, na którem pozostawił swe zwierzchnie okrycie, sięgnął do kieszeni takowego, a wydobywszy portfel, usiadł z nim przy stole pod latarnią.
— Jeden podłużny skrawek papieru... — mówił z uśmiechem dzikiej radości, kładąc drżącą dłoń na pugilaresie; — skrawek papieru... na nim data... cyfra i podpis. I to przedstawia pięćdziesiąt jeden milionów!.. A te pięćdziesiąt jeden milionów są tu!... Są one moją własnością... moją wyłącznie... ponieważ jutro, zaopatrzony legitymacyjnemi papierami Edmunda Béraud, o jakie nawet nikt mnie pytać nie będzie, pójdę do banku wymieść czek na pieniądze. Wszakże ja nie śnię... nie! ja nie marzę!... Jam obudzony... jam trzeźwy!
I gorączkowo otworzył portfel, zawierający banknoty i papiery.
Nie zajmując się papierami, których znał ilość, zaczął przeszukiwać kieszonki portfelu.
W jednej z nich odnalazł piętnaście listów zapieczętowanych, które, jak wiemy, kupiec dyamentów pisał w Hotelu Indyjskim na chwilę przed sweni uwięzieniem.
— Co znaczy ta liczna korespondencya? — zapytywał zbrodniarz sam siebie, rzucając na stół listy. — Zobaczymy to później, obecnie czeku szukajmy.
Pierwsza kieszonka była pustą zupełnie.
W drugiej, znalazłszy paczkę papierów, rozwinął z nich jeden.