— Dzięki za tę pomyślną wieszczbę... — rzekł Béraud, smutno się uśmiechając.
— Zatem nieodmiennie postanowione... — zaczął bankier po chwili — jutro wyjeżdżasz?
— Tak.... jutro z rana, okrętem, przewożącym depesze.
— Udajesz się wprost do Francyi?
— Nie; zatrzymam się w Obock, dla odebrania kapitału od nabywcy, któremu odstąpiłem mój dom handlowy w tym mieście. Zabawiwszy tam z jakie dwa lub trzy dni, popłynę do Port-Saïd, kanałem Suezkim, gdzie również przez dni kilka pozostanę. Prawdopodobnie zatem nie wyląduję we Francyi jak około piętnastego Kwietnia.
— Pragniesz zapewne zabrać wraz z sobą znajdujące się w mym Banku kapitały?
— Tak... żegnam na zawsze Kalkutę. Pozostawię w Indyach jedynie kilku prawdziwych przyjaciół i ciebie w ich liczbie, interesów wszakże finansowych w tej stronie świata mieć nie chcę, dlatego prosiłbym jeżeli można o wypłacenie mi sum moich. Będzieszże mógł to, bankierze, zaraz uskutecznić?
— Bez wachania! Suma jest wprawdzie olbrzymią; gdyby jednak była i podwójnie wielką, Mortimer złoży ją na każde zawołanie. W jakiej formie życzysz bym ci wypłacił?
— Jako doświadczony finansista, poradź mi w tym względzie.
Na te słowa Karol Gérard, sekretarz bankiera przestał otwierać korespondencyjne koperty, chwytając chciwie wyrazy rozmowy między pryncypałem, a kupcem dyamentów.
— Pięćdziesiąt jeden milionów — odrzekł Mortimer — w biletach bankowych francuzkich albo angielskich, stanowiły by olbrzymi pakunek. Do zabrania ich trzebaby specyalnego kufra, co byłoby nie praktycznem i kłopotliwem dla ciebie, nie powierza się bowiem biuru bagażów, skrzyni z podobnie wysoką zawartością. Zdaje mi się, że najodpowiedniejszem byłoby
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/21
Ta strona została skorygowana.