spodziewane zrządzenie losu, lub przyjazna zmiana kursów giełdy, nie zdoła mnie ocalić, zastając szczerbę, wybitą przez ową przeklętą kopalnię marmurów!
„Los, który mi niegdyś tak sprzyjał, i obecnie wybawić mnie może. Lecz czyli przyjdzie na pomoc?“
Tu Juliusz Verrière, położywszy na biurku list dyrektora kopalni, zadumał chwilowo; wkrótce jednakże zniknął wyraz troski z jego oblicza.
Niedbałość, obok niesłychanej lekkomyślności były głównemi rysami charakteru bankiera. Ostatnie jego wyrazy przekonywają nas o tem.
Mówił o „przyjaznej zmianie kursów giełdy,“ lub o „niespodziewanem zrządzeniu losu,“ któreby go mogły ocalić.
Zwykle to, gdy się zajmował interesami bankierskiemi, lub jaką spelulacyą, liczył na jakiś hazard niespodziewany.
Przez długie lata ta szansa w rzeczy samej niejednokrotnie mu sprzyjała; w najcięższych chwilach znajdował zawsze jakąś pomoc, która go ocaliła z nad przepaści.
Czyż tak jednakże ciągle być miało?
Po krótkiej zadumie bankier wziął drugi list w rękę.
Spojrzawszy na adres, zmarszczył brwi z niezadowoleniem.
W rogu koperty, z lewej strony, były wydrukowmnemi te słowa:
— To La Fougere... — rzekł głośno. — A! czyż i on także o czemś złem mnie powiadamia?
I drżącą nerwowro ręką rozdarł kopertę, a rozłożywszy ćwiartkę papieru, czytał co następuje:
„Przypominasz sobie, być może, starą piosenkę, śpiewaną na naszej scenie, której pierwsza zwrotka tak brzmiała: