Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/219

Ta strona została skorygowana.
IV.

Verrière bladł i czerwieniał na przemiany.
— Zachodzi pewna trudność... — wyjąknął zcicha.
— Trudność... w czem... jaka?
— Ja nie mam tu u siebie twoich pieniędzy... nie mogę niemi rozporządzać w tej chwili...
— Jakto?... Gdzież są więc one?
— Mówiłem ci kiedyś o świeżo założonem Towarzystwie eksploatacyi marmurów w Belgii...
— Tak... cóż zatem?
— Otóż kupiłem za sto dwadzieścia tysięcy franków akcyj w tym interesie.
— Sprzedaj więc te akcye... i rzecz skończona.
— Chwila źle na to wybrana... Nastąpiła obecnie znaczna obniżka tych papierów...
— To mnie nie obchodzi. Ja ciebie nie upoważniałam do kupowania dla mnie akcyj na belgijskie towarzystwo. Uczyniłeś to samowolnie... bez powiadomienia mnie, na swe własne ryzyko... Jeśli są zatem jakie straty, ty je ponieść winieneś.. Chodzi tu o moje artystyczne stanowisko, o moją przyszłość sceniczną... Potrzebuję natychmiast tych stu pięćdziesięciu tysięcy franków!... Słyszałeś?
— Lecz moja droga Leonko...
— Nie ma żadnych Leonek... Żądam moich pieniędzy i rzecz skończona!
— Pozwól mi, niechaj cię wstrzymam od popełnienia szaleństwa... od zguby!...
— Podoba mi się spełnić szaleństwo... taka ma wola!... Moje pieniądze... słyszałeś... moje pieniądze!...
Tu Leona zaczęła uderzać gwałtownie nogą o podłogę.
Bankier zrozumiał, że wszelkie przedstawienia z jego strony nie zdołają powstrzymać reklamacyj rozgniewanej