— Mówisz zapewne o wojnie z Chinami?
— Tak.
— Nie idzie więc tam dobrze?
— Nasi żołnierze okazują się, jak zwykle, bohaterami, lecz głównodowodzący napotkał nieprzewidziane trudności. Znaczna mniejszość pod względem liczby wojsk naszych nie pozwala mu działać stanowczo, jakby tego było potrzeba... Żąda zatem posiłków... a nadewszystko artyleryi... artyleryi przedewszystkiem mu trzeba!
Na te słowa Aniela tak zbladła, iż zdawało się, że mdleje. Drżenie nerwowe objęło ją całą.
— Zostałeś, być może, tam przeznaczonym? — pytała z trwogą. — Wasz pułk ma może ztąd wyjść?... Przyszedłeś, ażeby nas pożegnać?... O Boże... a ja tak byłam szczęśliwą... zobaczywszy ciebie, kuzynie!...
Głębokie zmięszanie panny Verrière i jej nagły smutek nie uszły uwagi porucznika. Domyślał się po części przyczyny tego. Dziewczę zbladło prawie do omdlenia na myśl o jego wyjeździe. Czuła więc dla niego żywą życzliwość, a może uczucie tkliwsze i głębsze nad przyjaźń...
— Nie... nie! — odpowiedział z pośpiechem. — Ja nie przychodzę z pożegnaniem.
— Prawdę mówisz, kuzynie?
— Przysięgam!
Dziewczę z ulgą odetchnęło.
— Ach! jakżeś mnie zatrwożył... — wyszepnęła zcicha.
Vandame spostrzegł, iż chwila była pomyślną do wyznania; korzystać z niej należało.
— Zatrwożyłaś się, kuzynko... — powtórzył. — Na seryo się zatrwożyłaś?
— O! tak...
— Lecz zkąd... dlaczego?
Aniela pokraśniała, nic nie odpowiadając, a jednak trzeba było coś odpowiedzieć, ponieważ milczenie w tym razie bardziej mogło stać się niedyskretnem nad słowa.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/224
Ta strona została skorygowana.