Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

— Posłuchaj mnie, kuzynko... posłuchaj, droga, ukochana... Chcę, abyś czytała w mej duszy, jak w swojej własnej... Pragnę odsłonić ci me serce... wyznać tajemnicę... Kocham!...
Tu przerwał.
— Kochasz?... — powtórzyła z niepokojem Aniela.
— Kocham... a raczej uwielbiam całą potęgą mego istnienia dziewczę młode, piękne, a czyste jak anioł! Być przez nią kochanym, byłoby dla mnie takiem szczęściem, iż to snem mi się wydaje! Jeżeli ów sen jest tylko kłamliwem złudzeniem, jeżeli on nigdy urzeczywistnionym być nie może, lepiej, ażebym opuścił Francyę, uniósłszy z sobą mą rozpacz, i poszedł do Tonkinu w chwalebnej śmierci szukać zapomnienia!
— W śmierci... o Boże!... w śmierci... — powtórzyło dziewczę ze drżeniem.
— Nie lepiejże sto razy umrzeć, niż żyć bez nadziei, w ciężkiem osamotnieniu? — zawołał Vandame.
— A gdybyś był nawzajem kochanym? — szepnęła tak cichym głosem, jak powiew wietrzyku.
— Gdybym był przez nią kochanym... a! wszystkoby się natenczas zmieniło! Nie wąchałbym się poświęcić dla niej obranego przez się zawodu... Tak, wołałbym to stokroć uczynić, niż widzieć jedną łzę w oku uwielbianej. Zkąd jednak mogę wiedzieć, że ona podziela mą miłość?
— Czemuż nie zapytasz jej o to?
Otrzymawszy tę tak upragnioną odpowiedź, Vandame ukląkł przed dziewczęciem i cicho, z gorącem uczuciem zawołał:
— A więc ja pytam ciebie!... oczekuję z ust twych wyroku, jaki o mojem życiu rozstrzygnie, ponieważ tą, którą kocham... ty jesteś!... O! ty dobrze wiesz o tem, Anielo... Nie byłabyś kobietą, gdybyś tego nie odgadła!... Chciałem ci to wyznać oddawna... brakło mi jednak odwagi... Dziś wszakże, po wyrazach, wygłoszonych przez ciebie przed chwilą... milczeć dłużej nie mogę... nie powinienem...