przy Regent-street... Być może, iż interesa popchną mnie do Paryża... Cieszyłbym się natenczas niewymownie, mogąc uścisnąć ci rękę i pośmiać się wraz z tobą z obecnych twych przeczuć fatalnych.
Edmund Béraud smutnie potrząsnął głową.
— Nie zastaniesz mnie tam już... — odpowiedział.
— Jakto... a gdzież będziesz?
— W mogile!..
— E! mój drogi kliencie, nie mówisz tego przecie na seryo?
— Owszem... zupełnie na seryo. Radbym, wyznam ci, nieco pożyć jeszcze, lecz oto właśnie, w chwili, gdym zamykał w torebce tę całą moją fortunę, myśl czarna, ponura, obsiadła mnie na nowo... Obłok czerwono-krwisty przesunął się przed memi oczyma i pomyślałem mimowolnie: „Na co to wszystko się przyda? Z tyloletniej mej pracy i bogactw, w pocie czoła zebranych nic nie użyję... tak!., bo wkrótce umrzeć mi przyjdzie.
Mortimer, ująwszy rękę Béraud’a uścisnął ją w swojej.
— Ależ to szaleństwo! — zawołał — ulegając podobnym dziwactwom, sam torturujesz się bezpotrzebnie. Okażże się na Boga mężczyzną... i odegnaj te błędne idee. Silna twa budowa ciała i zdrowie zahartowane, żyć tobie co najmniej do stu lat pozwolą. Tak... powtarzam ci to raz jeszcze, nie mówiąc: Żegnaj, lecz tylko Do widzenia.
— Niech i tak będzie... — rzekł Béraud z lekkim uśmiechem — do widzenia zatem, skoro tak żądasz.
Tu wyszedł z gabinetu wraz z Mortimerem, który w dowód wysokiego szacunku wyprowadził swego klienta aż przed bramę domu.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/26
Ta strona została skorygowana.