riot... jest to zacny człowiek.. On od nas nie weźmie zbyt drogo.
Podano obiad dwojgu narzeczonym.
Desvignes od chwili, w której nazwisko Verrièra i jego córki Anieli dobiegły mu do uszu, nie tracił ani jednego wyrazu z rozmowy przybyłych, z baczną uwagą przysłuchując się gadulstwu Eugeniusza Loiseau.
Skoro oboje jeść zaczęli, były sekretarz Mortimera pogrążył się w rozmyślaniu.
— Jakiż szczególny wypadek sprowadził ich tu w czasie mej obecności? — rozważać począł. — Ów chłopiec wraz z tą dziewczyną należą do rodzimy Edmunda Béraud... to pewna! Są to jedni z owych spadkobierców, którym on oznaczał schadzkę u ojca Lathuile... Żenią się z sobą, a nazwiska zaproszonych gości, są właśnie temi, jakie czytałem na kopertach listów. Tak więc... zbierze się tutaj owa rodzina, jaka miała podzielić między siebie miliony kupca dyamentów. Mógłbym ich widzieć wszystkich przechodzących przed inemi oczyma... Odkryć z łatwością wady, właściwe każdemu, poznać słabe ich strony, za jakie ich pochwyciwszy, kierowałbym niemi dowolnie według przedsięwziętego planu. All right!
Tu podniósł się i podszedł do kontuaru dla zapłacenia rachunku.
Właściciel zakładu rozmawiał tam ze swą żoną.
— Trzeba nam będzie postarać się przynajmniej o dwóch uzdolnionych lokajów na sobotę — mówił do niej. — Jutro, idąc na targ po prowizyę, wstąpię do biura rekomendacyj Cardona przy ulicy La Roquette i zażądam, aby mi przysłano dwóch jakich zręcznych chłopaków.
Mniemany anglik zachował ów szczegół w pamięci.
Zapłaciwszy należność, wyszedł z restauracyi, a wsiadłszy w powóz, jechał na plac Bastylii, zkąd pieszo wracał do siebie bulwarem Beaumarchais’go.
W godzinę później wyszedł ulicą de Tournelles, czysto, lecz ubogo przybrany.
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/262
Ta strona została skorygowana.