Gdy bankier powrócił i siadł przy swojem biurku, Gérard, ukończywszy właśnie list do dyrektora banku w Paryżu, podał go pryncypałowi.
— Dobrze... rzekł tenże, odczytawszy z uwagą; i list podpisał. — Słyszałeś naszą rozmowę, Gérardzie? — zapytał po chwili.
— Zajęty byłem pisaniem — odparł sekretarz — niektóre jednak wyrazy dobiegły mnie pomimowolnie.
— Wyraźnie... jakieś zboczenie umysłu — mówił bankier dalej. — Rzecz dziwna, człowiek tak poważny, inteligentny, który potrafił zdobyć królewską prawie fortunę, człowiek ten zdrów na umyśle i ciele, odjeżdża z Indyj z tem stałem przekonaniem, iż umrze wkrótce po przybyciu do Francyi. Prawdziwe nieszczęście, dać się do tego stopnia owładnąć przesądom!
— Pan Béraut twierdzi, iż jego przeczucia nigdy go nie omyliły — odparł sekretarz obojętnie.
— To wynik owej niezwalczonej idei, która go ogarnęła. Jakież to głupstwo wierzyć w przeczucia podobnego rodzaju!
— Głupstwo... kto wie? — mruknął Gérard w zamyśleniu.
— Jakto?... miałżebyś i ty wierzyć w podobne rzeczy?
— Wierzę w to, panie.
— Wstydź się! to słabość ducha, niegodna mężczyzny. Bądź co bądź rodzina Edmunda Béraut nie pożałuje, iż przybył do Francyi. Pięćdziesiąt jeden milionów, rozdzielonych pomiędzy krewnych, chociażby ich nawet było dwunastu, stanie się dla każdego z nich żyłą peruwiańskiego złota, tem więcej, iż odkrycie tej żyły jest dla nich całkiem niespodziewane. Przez lat trzydzieści pięć rodzina, nie odbierając od niego żadnych wiadomości, sądzi napewno, że umarł. Jakaż niespodzianka, skoro go ujrzą powracającego z pięćdziesięcioma milionami!
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
III.