Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/302

Ta strona została skorygowana.

upada się pod nadmiarem nieszczęścia! Tak... upada się... gdy z oczu łzy płynąć już nie chcą i nie widzimy przed sobą nic, nawet promyka nadziei!...
— A jednak, pomimo wszystko, trzeba zachować nadzieję! — ozwała się panna Verrière.
— Ona już dla mnie zagasła! — odrzekła z westchnieniem Joanna. — Widzę dobrze, iż Paweł Béraud znudził się mną... łudzi mnie tylko obietnicami...
— Zkąd możesz wiedzieć, że ich nie wypełni? Czekałaś tak długo... czekaj dalej jeszcze, z odwagą. Paweł kocha zapewne swą córkę... niepodobna, aby jej nie kochał. Chwila, być może, jest bliską, gdzie ów człowiek pojmie, zrozumie nareszcie, iż jest jego obowiązkiem nadać nazwisko temu dziecięciu. Wszak on jest twoim kuzynem, jak i naszym zarówno... To wasze małżeństwo zatem byłoby stosownem... koniecznem pod każdym względem. Pozostaje on dotąd zapewne na swej posadzie?
— W Lyońskiem biurze kredytowem... tak... Zwiększono mu nawet pensyę... Pobiera teraz do trzystu franków miesięcznie. Dołączywszy do tego to, co ja zarabiam ze swej strony, moglibyśmy się bardzo przyzwoicie utrzymać i zapewnić przyszłość temu biednemu dziecku.
— To nastąpi... nastąpić musi, Joanno.
Młoda kobieta potrząsnęła głową z powątpiewaniem.
— Nie... ja na to nie liczę już wcale... — smutno odpowiedziała. — Paweł coraz więcej usuwa się odemnie. Całe wieczory spędza w kawiarniach, restauracyach, tracąc tam wiele pieniędzy... Przewiduję, iż nadejdzie dzień, w którym on nie powróci już wcale... a wtedy biedne me dziecko nie będzie miało ojca, ani nazwiska.
Tu biedna robotnica, mimo wysiłków zapanowania nad sobą, wybuchnęła płaczem.
Lina patrzyła na matkę zdumionemi oczyma, słuchała jej słów, nie rozumiejąc ich wcale.