— Za zbyt czarno zapatrujesz się na wszystko, biedne me dziecię — ozwała się zakonnica. — Bądź cierpliwą... nie trać wiary i odwagi! Gdyby cios podobny w ciebie uderzył, przybywaj tu, do kuzynki Anieli, ona ci dopomoże, pocieszy ciebie, a wtedy nie pozostaniesz bez wsparcia i opieki!
— Ach! jak jesteście dobremi obie! — zawołała ze wzruszeniem Joanna. — Jesteście prawdziwemi aniołami rodziny! Słusznie was tak nazywają. Gdy jednak złe jest do niewyleczenia, nie pomogą wtedy nawet i aniołowie!
— Bez rozpaczy i zwątpień, moja dobra Joanno... — mówiła Aniela. — Paweł Béraud jest moim krewnym... Mam wszelkie prawo pomówić z nim otwarcie! użyję jednak tego prawa w sposób tak dyskretny, iż nie domyśli się on, że mi wyraziłaś swoje cierpienia i obawy. Zobaczysz, że wszystko to się zmieni. A skoro będziesz szczęśliwą, podziękujesz mi za pomoc w tej sprawie. Będę czyniła wszystko, aby otrzymać skutek pożądany.
Joanna uścisnęła rękę córki bankiera.
— Dzięki ci, kuzynko — wyrzekła — nabrałam odwagi.
— Nie trać nadziei... proszę cię o to... A teraz przystąpmy do obejrzenia mej sukni.
Wydobyto suknię z muślinowego nakrycia, w jakiem przyniesioną została. Wykończoną była z taką starannością, jak gdyby została odrobioną w pierwszorzędnym magazynie.
Aniela, wielce zadowolona, zapłaciła należytość Joannie, a zwracając się ku jej maleńkiej córeczce i kładąc w różowe paluszki dziewczynki bilet stufrankowy, wyrzekła:
— Przyjm to, drogie dziecię; niech ci mateczka kupi nową, ładną sukienkę.
— Ach! jakżeś dobrą, kuzynko... — szeptała Joanna.